sobota, 13 października 2012

Tusk słaby i zagrożony? Wręcz przeciwnie!


Jan Piński na swoim blogu na NowymEkranie porównał Donalda Tuska do zamroczonego boksera, słaniającego się na nogach. Ciężko mi się z tą tezą zgodzić. Zachowując terminologię „ringową” uważam, że Tuskowi bliżej do pewnego siebie fightera, który trzymając opuszczone ręce spokojnie przygląda się ruchom rywala i wie, że nic groźnego go z jego strony nie spotka. Oponent niby próbuje coś zrobić, szarpie się, walczy, ale tak nieskutecznie, że co najwyżej może doprowadzić tylko do chwilowego klinczu. Każdy cios opozycji jest albo nietrafiony, albo skutecznie zablokowany.

Owszem, ostatnio niektórzy mogli odnieść wrażenie, że w tej dobrze naoliwionej maszynie Tuska coś zaczyna zgrzytać. Nawet w pro-rządowych mediach pojawiały się nieprzychylne mu komentarze. Ale w piątek Tusk udowodnił, że jeszcze daleka droga do tego, by takie opinie w jakimś stopniu negatywnie wpłynęły na jego ekipę. Wotum zaufania to pokaz siły Tuska – całe przedstawienie od początku zapowiadało się jako farsa i pewnie PDT doskonale o tym wiedział. Ale o to chodziło: o pokazanie, że wciąż jestem mocny i nawet dziesięciu naśladowców posła Dyki niewiele może mi zrobić (ciekawe, czy sejmowe toalety były w piątek jakoś specjalnie chronione...). To również świetne zagranie „PR” - Tusk już teraz odebrał opozycji mocnego asa, która teraz nie może pisnąć o zmianie rządu, bo tym bardziej odebrane to będzie jako czyn niemożliwy do zrealizowania. A przy okazji premier po raz kolejny wyszedł jako „swój chłop” - wiem, że nie wszystko gra, że są błędy, że zdajemy sobie z tego sprawę, ale tylko z nami będzie lepiej. A fakt, że wyszedł z propozycją "poddania" się, gdyby większość powiedziała "koniec!", na pewno niektórym lemingom zaimponuje. 

Gdyby Tusk czuł się zagrożony – jak pisze Piński, cytując „Newsweeka” - to by w życiu nie wpadł na pomysł z głosowaniem o wotum zaufania. A na pewno nie teraz, kiedy PiS niebezpiecznie dla PO się zbliżył, a według niektórych nawet przegonił. Tusk musiałby być więc ryzykantem, hazardzistą i po prostu głupkiem – a choć wiele mu można zarzucić, to na pewno głupi nie jest i wydaje się, że wszystkie jego poczynania są celową, dobrze przemyślaną zagrywką. I piątek był właśnie na to dowodem.

Tusk doskonale wiedział, że nic mu ze strony PSL nie grozi. Waldemar Pawlak może udawać niezależnego, może spotykać się z opozycją, prawdopodobnie mógłby nawet wyjechać na wspólne wakacje z Jarosławem Kaczyńskim, ale na żadną woltę w stosunku do PO pozwolić sobie nie może. Ludowcom nowy rząd nie jest na rękę – wystarczy rzucić okiem na sondaże. Gdyby odbyły się wybory, PSL na pewno utraciłoby władzę, a nie wiadomo czy w ogóle dostałoby się do sejmu. Niby PSL od dawna balansuje na krawędzi, ale im wspólne rządzenie odbija się czkawką. Ale to nie powód, by z tej władzy rezygnować, tym bardziej kiedy na ich miejsce czai się i Palikot, i Miller.

Nie może więc dziwić skręt PO w lewą stronę – raz, że to straszak na PSL, a dwa to pozyskanie sobie kolejnych dwóch możliwych koalicjantów. Tusk ma opozycję z lewej strony (światopoglądowej, rzecz jasna, bo prawicy w polskim sejmie nie ma, jak doskonale każdy rozsądny człowiek wie) w garści i może wybierać wedle humoru: Palikot, Miller, Pawlak. Gdyby PSL podskoczyło więc Tuskowi i powiedziało „przeciw!” musiałoby zamienić życie przy Wiejskiej na życie... wiejskie.

Ciężko wyobrazić sobie, by na tę chwilę wielkim zagrożeniem były podziały wewnątrzpartyjne. Niewykluczone, że takie utworzyły się już dawno, ale ludzie, którzy są za nie odpowiedzialni, jeszcze siedzą cicho i się nie wychylają – i nieprędko się to zmieni. Poza tym można się zastanawiać, czy w ogóle Tusk się kogokolwiek boi? Może te kłótnie, strach przed podsłuchami i tym podobne mrożące krew w żyłach historie to zwykła ściema, jaką były również ozusowane umowy „śmieciowe”? Może to także walka o wizerunek Tuska – biednego polityka, który chce dobrze, co niby udowadnia piątkowe wystąpienie (bo – bądźmy szczerzy – tylko publicyści i tym podobni eksperci analizują je dokładnie i wytykają błędy, reszta skupi się na tym, czy Tusk mówił „ładnie” czy też „nieładnie”), ale przeszkadzają mu źli ludzie, chcący dobrać się do władzy. Lepiej więc wesprzeć tego potencjalnie słabszego, prawda?

Tusk jest więc może tylko odrobinę słabszy niż przed rokiem. PiS niby go kąsa, ale tak naprawdę do wyborów jeszcze trzy lata – w tym czasie może się jeszcze wiele zmienić i zmieni się na pewno. Na razie PO ma czas i spokój. Lud niby się gniewa, niby jest wściekły, ale jeszcze daleka droga do tego, by wyszedł na ulicę i pogonił rządzących. Tuskowi można tylko zazdrościć. A nam współczuć.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz